Piotr Bucki to osoba, którą od dłuższego czasu obserwuję. Śledzę jego działania i jestem pod wielkim wrażeniem jego prezentacji. Na co dzień zajmuje się szeroko pojętą komunikacją, skutecznymi prezentacjami, reklamami. W ostatnich dniach miałem okazję z nim porozmawiać i przeprowadzić obszerny wywiad.
Dowiecie się z niego m.in.
- Czym się kieruje w swojej pracy?
- Dlaczego lubi się dzielić swoją pracą, doświadczeniem oraz przemyśleniami?
- Jakie błędy są powtarzalne wśród prelegentów na konferencjach podczas prezentacji?
- Czy każdy może się nauczyć dobrze mówić?
- Co to jest bańka informacyjna i jak to zjawisko może się rozwinąć w przyszłości?
- Jak tworzyć angażujące treści, na czym bazować?
Zapraszam do przeczytania bardzo ciekawego wywiadu.
Paweł Krzych: Często mówisz, że komunikacja powinna być zrozumiała dopasowana do grupy docelowej. Odnosząc się do opisu Twojej osoby: „jestem strategiem, researcherem, badaczem trendów oddanym idei copyleft oraz kulturze remiksu”. Chciałbym, żebyśmy od tego zaczęli. Co znaczą te pojęcia, bo chyba nie każdy je zna, a myślę, że są na tyle ciekawe, że warto je omówić.
Piotr Bucki: Sam czasami padam ofiarą klątwy wiedzy, czyli mnie się wydaje, że wszyscy wiedzą to, co ja. Oczywiście, to nie tak, że jak ktoś nie wie czegoś, to jest od razu gorszy, po prostu trzeba to wyjaśnić. Z przyjemnością odniosę się do Twojego pytania. Jestem zwolennikiem patrzenia na kulturę, jako na zestaw różnych archetypów, narracji, historii, słów, ikon, które non-stop możemy łączyć i remiksować. I to się sprawdza, zarówno jeśli chodzi o podejście biznesowe, jak i komunikację w innych obszarach.
Wiele udanych przedsięwzięć biznesowych jest udanymi remiksami, czegoś, co już było. I tak samo, jeśli chodzi o komunikację. Ten storytelling, którym wszyscy wycierają sobie gębę na różnych konferencjach, to nie jest nic innego, jak ciągłe bazowanie na naukowo opracowanych modelach. I takie modele określił np. Joseph Campell w swojej książce „Bohater o tysiącu twarzy”. My żyjemy tymi narracjami cały czas, dlatego uważam, że czasami nie ma lepszego sposobu uczenia się, niż remiksowanie.
Nie wolno bać się łączenia takich elementów, wtedy nasz mózg się skupia, cieszy się, że są takie połączenia i doświadcza nowego remiksu.
Tak to się składa, że od setek lat, jeśli ktoś chciał zostać wybitnym malarzem, to najpierw szedł do galerii i godzinami kopiował dzieła mistrzów. Kopiował, mówię to z pełnym przeświadczeniem, że tak było, ponieważ to jest udowodnione. Tak robił Picasso, tak robili inni wielcy ludzie. Przez to kopiowanie uczyli się najpierw techniki. A potem dopiero dodawali do tego własny styl.
Dlatego w komunikacji też lubię najpierw bazować na różnych studiach przypadku, na tym żeby obserwować innych, kopiować, a później dopiero łączyć i transformować, przerabiać, dodawać nową wartość. I to jest właśnie kultura remiksu. Zresztą uczę tego na jednej z uczelni: estetyka kultury remiksu. Wszystko jest remiksem, nawet urządzenia, z których korzystamy na co dzień.
To nie jest tak, że wynalazczość, produkty, powieści, to jest coś, co zostało napisane lub stworzone na tabula rasa. My zawsze jesteśmy czymś nasiąknięci. Nawet jak przychodzimy na świat to, jak pokazały badania związane z epigenetyką, w naszym DNA jest zapisane to, co było przedtem np. lęk, pierwotne emocje. Jestem wyznawcą kultury remiksu i nie boję się jej stosować, również w komunikacji. Cieszy mnie, jeśli któryś ze start-upów użyje w swojej biznesowej prezentacji ciekawej metafory albo przypowiastki z popularnego filmu, który akurat jest na ekranach kin. Nie wolno bać się łączenia takich elementów, wtedy nasz mózg się skupia, cieszy się, że są takie połączenia i doświadcza nowego remiksu.
A idea copyleft właśnie wiąże się z kulturą remiksu. Kiedyś było tak, że można było sobie remiksować swobodnie wszystko i to w pewnym sensie było dobre. Oczywiście istniały prawa autorskie. W Europie i tak mamy dość liberalne prawo chronienia wartości intelektualnej. Niestety pojawiają się również ciemne chmury i istnieją trolle patentowe. Firmy, które chcą patentować wszystko i zamykać idee w zamkniętych sejfach, z których nikt nie może już korzystać.
A my jako ludzkość, rozwijamy się wtedy, kiedy możemy korzystać z idei innych. I oczywiście nie kradzież mi chodzi, ale o zwykłe korzystanie. Przykładem totalnej hipokryzji jest np. Walt Disney, który sam skorzystał z domeny publicznej, z czego dało się skorzystać. Swoje największe dzieła np. Królewnę Śnieżkę, Roszponkę oparł na podstawie innych dzieł. I to było w porządku. Teraz jak ktokolwiek chce wykorzystać jakikolwiek wizerunek Walta Disney’a, to pojawia się od razu pismo od prawnika. Pokazuje to trochę nasze podejście do wielu rzeczy, taki mechanizm typu „Jak Kalemu ukraść krowę to źle, jak Kali ukraść krowę to jest dobrze”. My wszyscy lubimy kopiować, ale nie lubimy, jak od nas się kopiuje.
Uważam, że ludzie powinni wrzucić na luz, powinni kopiować i pozwalać innym to robić. Jestem absolutnie zachwycony ideą domeny publicznej, do której powinny trafiać po 70 latach wszystkie dzieła. Na początku muszą być zabezpieczone prawa autora, ale później powinno być to uwolnione. Bez tego nie będziemy mieli wspaniałych rzeczy. Cieszę się, że w tym roku do domeny publicznej trafił „Dziennik Anny Frank”. Chichot historii, że w tym samym roku trafił też tam „Mein Kamf”. Każdy z nas może teraz nadać temu nową wartość, zremiksować to. Z „Dziennika Anny Frank” może powstać wspaniały komiks, animacja i nie trzeba się obawiać, że zaraz przyjdzie ktoś, prosząc o tantiemy.
Jestem taką osobą, która pomaga ludziom komunikować, ale większość moich prezentacji udostępniam wszystkim. Piszę też w tej idei, moje treści na blogu nie są płatne, zarabiam na czymś innym. Tak sobie to ustaliłem, wierzę w to, że należy remiksować, bawić się tym, wyłamywać się z konwencji. 24 września jestem w Szczecinie na Inspiration Day i na swojej prezentacji pokażę, że można łączyć naukę z bardzo popularnym podejściem, bez szkody dla nauki, a z zyskiem dla ludzi, którzy będą słuchać. Znajdzie się tam też sporo rzeczy, które pochodzą z domeny publicznej.
Nawiązując jeszcze do Walta Disney’a, ostatnio czytałem, że BBC chce opatentować pewne elementy związane z programem Top Gear np. wyścigi na torze w programie, ranking najlepszych czasów. Jak wspominałeś, pomagasz ludziom uczyć się komunikacji. Pewnie największą grupą są tacy, którzy chcą się nauczyć prezentować, mówić o swoich produktach, usługach i dobrze się czuć na scenie. Czy każdego można tego nauczyć, czy każdy może być mówcą?
Tak i mówię to z pełnym przekonaniem. Oczywiście są osoby, które bardziej to lubią i są też takie, którym przychodzi to z większym trudem. To jest jedno rozgraniczenie. I jeśli ktoś tego bardzo nie lubi (być na scenie), to moim głównym zadaniem na początku jest pokazać, jaka to może być frajda.
A my jako ludzkość, rozwijamy się wtedy, kiedy możemy korzystać z idei innych.
Drugie rozgraniczenie to osoby ekstrawertyczne i introwertyczne. Tu jest bardzo ciekawa sprawa. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ekstrawertycy to wspaniały materiał do tworzenia prezentacji, do sprzedawania. Bo są charyzmatyczni, głośni i mają całą siłę argumentów pozawerbalnych. Natomiast jak pokazują badania, ekstrawertycy wcale dobrze nie sprzedają. Za dużo skupiają się na pusto brzmiących frazesach i kliszach słownych. Ja to nazywam klątwą marketingowca. Z kolei za mało skupiają się na tym, co może działać, czyli na projektowaniu informacji, o tym jak mózg przetwarza informacje. O wiele lepiej w tym odnajdują się introwertycy. Potrafią dobrze rozwiązywać zadania analityczne, świetnie się wczuwają w perspektywę drugiej osoby. Najwięcej pracy z nimi jest nad ekspozycją behawioralną, nad stresem przy pracy z dużą grupą.
Gdzieś pośrodku są ambiwertycy. To tacy ludzie jak ja. Większość osób, które mnie spotyka w sytuacjach społecznych, sądzą, że jestem bardzo ekstrawertyczny. I czasami się dziwią, jak mnie widzą gdzieś na wsi, samego albo nic niemówiącego. Ja wcale nie jestem taki ekstrawertyczny, jakby się to mogło wydawać na podstawie moich wystąpień. Jestem ambiwertykiem, gdzieś tam pośrodku tej skali. A takie osoby dobrze radzą sobie z analityką i potrafią też przemóc stres.
Każdemu można pomóc, tylko do każdego trzeba zastosować inne podejście. Kiedyś byłem bardziej arogancki i miałem jeden skrypt do pracy z ludźmi. Teraz od jakiegoś czasu zwracam uwagę z kim mam do czynienia, przeprowadzam dodatkowe wstępne testy. Tutaj zawsze się pojawia problem, bo jeśli klient chce coś zrobić bardzo szybko, to mówi: „jeden dzień szkolenia i wystarczy”. Oczywiście wtedy też się podejmuje takich zleceń i robię, co w mojej mocy. Jednak lepiej pracuje się z osobami, które mają świadomość, że najpierw trzeba przebadać grupę i dopiero wtedy zaczynać właściwą pracę.
Mam również okazję pracować z indywidualnymi osobami. I dziś nadeszła do mnie wiadomość o sukcesie jednego człowieka, którego szkoliłem. Wygrał konkurs Seed Stores w Warszawie. To taka wiadomość z ostatniej chwili!
Gratulacje!
Odpowiadając jeszcze raz na pytanie: tak, każdego da radę nauczyć mówić. Tylko to jest tak, że każdy uważa, że zna się na komunikacji, bo przecież wszyscy mówimy. I czasami trudno jest ludziom zrozumieć, że to w jaki sposób mózg przetwarza informacje, nie wygląda tak, jak im się to wydaje. Mózg jako metafora komputera, często pada takie porównanie. Zapisujemy informacje w pliku (mówimy coś), a mózg drugiej osoby otwiera to w dokładnie takim samym oprogramowaniu, w tej samej wersji i wszystko jest zrozumiałe.
A właśnie tak nie jest. Mózg to nie jest Excel i częściej jest tak, że otwiera ten plik w zupełnie innym oprogramowaniu, w innej wersji i wszystko jest rozsypane. I stąd się biorą nieporozumienia, stąd się biorą prezentacje sprzedażowe, które są nieskuteczne. Tak jest zbudowany nasz mózg. Z jednej strony to jest fascynujące, a z drugiej strasznie felerne. Nasz mózg jest najlepszym, co nam się mogło stać, ale nie jest idealny, nie zawsze precyzyjnie rozumie komunikaty, które do niego docierają. Czasami może nawet pomylić prawdę z absolutną nieprawdą. I to jest groźne. Na pewno o tym będę też wspominał na Inspiration Day 2016.
Ostatnio z przerażeniem obejrzałem kawałek programu Dzień dobry TVN. Nie mam TV u siebie, ale akurat byłem poza swoim domem. W tym programie redaktor Piotr Kraśko zadał pytanie naprawdę dobremu lekarzowi neurochirurgowi. Dotyczyło ono bardzo powszechnego mitu, że ludzie wykorzystują jedynie 10% potencjału mózgu. Byłem przekonany, że ekspert, utalentowany, zaangażowany w wiele projektów badawczych (m.in. wybudzanie ze śpiączki za pomocą stymulacji rdzenia kręgowego) obali tę teorię. A on z kolei potwierdził i przyznał, że może jest to nawet tylko 7%.
I to jest właśnie to. Trudno w takiej sytuacji udowadniać komuś innego, że to jest nieprawda, bo przecież to powiedział mądry facet, w mądrej telewizji (śmiech), z wieloma sukcesami medycznymi. I teraz nie podważając jego autorytetu, muszę wytłumaczyć ludziom, że z tymi 10% nie jest to prawda.
A co mówi na ten temat nauka? Ewolucja zawsze pozbywała się tego, co nie jest potrzebne. Gdybyśmy korzystali tylko z 7, czy 10% mózgu, to reszta poszłaby na odstrzał. Mózg jest strasznie energochłonny i gdybyśmy korzystali z tak małego procentu tego organu, reszta w procesie ewolucji by zanikła po prostu. Tak jak z biegiem czasu straciliśmy ogon, futro, bo po prostu były niepotrzebne.
Odwołałeś się do takich trzech głównych błędów, które popełniają prelegenci. Zbyt wielka pewność siebie na scenie, zbyt mało czasu na przygotowanie oraz niedostosowanie komunikatów do odbiorców. Czy coś jeszcze zauważasz? Jakieś inne obszary błędów, które się powtarzają nieustannie?
I to jest moje przekleństwo trochę. Od razu analizuję, to co słucham na konferencjach. Rocznie jest to około 500 wystąpień, które poddaje analizie. Ale to chyba każdy zawód tak ma, że patrzy na to, czym się zajmuje na co dzień w odmienny sposób, niż inni. Jeśli chodzi o konferencje, to często widzę ludzi, którzy myślą, że mają coś do powiedzenia i coś powiedzą na scenie. I najczęściej jest to jedynie „coś powiedziane”. Nie ma tam planowania, nie ma struktury, prelegenci nie ułatwiają ludziom zrozumienia tematu. Przy każdej prezentacji musimy się mierzyć z kilkoma rzeczami.
Jest duża część prelegentów, którzy już na początku robią coś wbrew produktywnego. Po prostu rozpoczynają nudno. Mówią, jak się nazywają, kim są, skąd pochodzą.
Na początek podstawowy proces poznawczy: uwaga. Trzeba ją najpierw zdobyć, zaskarbić sobie szybko i utrzymać ją. Z mojej praktyki i praktyki badawczej profesora Mediny wynika, że co 10 minut trzeba na nowo zdobywać uwagę słuchaczy. Trzeba zdawać sobie sprawę, jak tę uwagę można przykuć. Jest duża część prelegentów, którzy już na początku robią coś wbrew produktywnego. Po prostu rozpoczynają nudno. Mówią, jak się nazywają, kim są, skąd pochodzą. Raczej nikogo to nie obchodzi, chyba że ktoś jest Billem Gatesem, ale wtedy on nie musi się przedstawiać.
Zawsze mówię: „Na początku powiedz mi coś, czego nie wiem”. W ostatnich dniach pracowałem z klientem, który przedstawił mi bardzo fascynujący temat, ale nie na wstępie. Zaczął swoją prezentację od agendy. A przy takim działaniu połowa słuchaczy może usnąć już w tym momencie. Słuchacze nie znaliby konceptu, nie wiedzieliby, do czego to może im się przydać. I mózg wielu by się już wyłączył. Bo my słuchamy tego, co jest nowe, interesujące, intrygujące i ważne dla nas.
Wracając do tego klienta, okazało się, że ma przygotowaną świetną historię, ale nie jest ona na początku. Po prostu bał się wyjść poza rutynę, bo przecież na początku „wypada” się przedstawić. I tak samo kurtuazyjne jest dziękowanie na początku, że możemy się podzielić swoją wiedzą. Też tego bardzo nie lubię, ewentualnie można podziękować, ale na końcu wystąpienia. Chociaż lepiej jest dać dobrą prelekcję, a to ludzie będą wdzięczni tobie za świetne wystąpienie.
Kolejna rzecz to nieumiejętne prowadzenie wątków. Klątwa wiedzy, o której już wspominałem. Prelegenci często zakładają, że każdy wie tyle samo co oni i nie tłumaczą. A jak mózg czegoś nie rozumie, to się wyłącza. I odbiorca już nie słucha.
Jest też klątwa rozszerzonej wersji z dodatkami, z komentarzem autora, z wyciętymi scenami. Taki Hobbit w wersji 12-godzinnej (jedna część). Czasami tak jest, że coś cię bardzo fascynuje i chcesz się podzielić całą wiedzą. Trzeba stawiać jednak na 3-4 rzeczy, które ludzie mają zapamiętać, postawić na jedną dużą ideę, którą mają zrozumieć, postawić na jedno sensowne wezwanie do działania na koniec prezentacji – na tym trzeba się skupiać.
Jest jeszcze jedna rzecz, której bardzo nie lubię. Jako że bazuję na badaniach naukowych, nie trawię, jak ktoś dzieli się samymi opiniami, bez potwierdzenia naukowego. Każdy może dzielić się opiniami, ale może to być groźne, szczególnie jak ma wysoki status społeczny, bo wtedy okazuje się, że inni mogą uwierzyć w coś, co jest nieprawdą. Opinie vs wiedza vs nauka, krótko mówiąc.
A jak jest u start-upów? Tam jest bardzo mało czasu na prezentację. Jest elevator pitch, 3 minuty, czasami mniej i trzeba się zaprezentować. Czy tam też pojawiają się takie błędy?
Tak, bardzo często słyszę na koniec pitcha: „Nie powiedzieliśmy wszystkiego, bo to jest za krótko”. Bardzo lubię pracować ze startupami. Ich właściciele popełniają takie same błędy, o których rozmawialiśmy wcześniej. Brakuje tam takiego podejścia projektowego, jest raczej: coś tam wiem, wyjdę na scenę i powiem. W świecie fizycznym znamy swoje ograniczenia, nikt z nas nie powie: jutro idę na Mount Everest bez żadnego przygotowania. A w świecie idei i komunikacji nie znamy swoich ograniczeń, wydaje nam się, że możemy wszystko. Za mało ufamy nauce w tym obszarze, a przecież jest np. psychologia poznawcza, neurolingwistyka, psycholingwistyka. Pokazuje jak to robić i warto z tego korzystać.
Czasami oczywiście może się udać bez przygotowania, ale to raczej jest przypadek. Ja wolę pracować na czymś, co jest sprawdzalne i powtarzalne.
Spotykam się z opiniami: „Ja nie występuję na scenie, nie muszę umieć prezentować”. Jak myślisz, z czego wynika słaba umiejętność prezentacji? Błędy systemu edukacji, bo przecież nie uczą w szkole jak się komunikować, jak robić dobre prezentacje. Uczą tylko obsługi Powerpointa.
Trudno jest mi oceniać cały system edukacji, ale myślę, że coś jest na rzeczy. Polska szkoła nie przygotowuje do umiejętności prezentowania. W anglosaskiej kulturze jest coś takiego jak „show and tell”. Od młodych lat uczy się, jak mówić o ideach, czy też projektach.
Ktoś może powiedzieć: „okej, ja nie prezentuję jak Bucki na konferencjach dla 600 osób”. Ale kto wie, może za jakiś czas ta osoba będzie musiała zaprezentować dla 4-osobowego zespołu projekt zmian w firmie. I można to zrobić lepiej i skuteczniej. Zamiast siedzieć na 4-godzinnych spotkaniach, lepiej zrobić skuteczną i prostą prezentację, która będzie zrozumiała dla odbiorców. Z komunikacją jest jak z oddychaniem lub chodzeniem. Wydaje się nam, że potrafimy to robić, bo to wykonujemy na co dzień. Natomiast jeśli pójdziemy do jogina lub do foniatry (specjalista od głosu), dowiemy się, że źle oddychamy. Można to oczywiście poprawić. Do lekarza idziemy, gdy jest za późno (mamy schorzenie), tak samo jest z komunikacją (tu też trafiamy do specjalisty przeważnie w ostatniej chwili).
Dobrze by było, gdyby w szkołach uczono, jak prezentować. Może nie po to, by każdy był charyzmatycznym mówcą, ale by było mu w życiu łatwiej. 85% naszych sukcesów zależy od tego, jak komunikujemy, jak budujemy relacje, jak pracujemy w zespole. Tak wynika z badań Carnegie Institute of Technology.
Koniecznie obejrzyj poniższy materiał filmowy!
Przejdźmy do Twojego nowego projektu zrealizowanego z fiszki.pl Skąd taki pomysł?
Jako jeden człowiek nie jestem w stanie przeszkolić wszystkich, ale chciałbym, by wszyscy mogli mieć dostęp do takich samych narzędzi, mieli ten sam start. Jest to w miarę tanie, 19.90 zł za jeden komplet fiszek z danej dziedziny. Można się kształcić w domu, ćwicząc, testując.
Taka metoda, by pokazać ludziom, że kompetencji miękkich można się nauczyć tak samo, jak języka angielskiego i niemieckiego? Bo z tym kojarzą się głównie fiszki.
Tak. To jest kwestia nauki. My jako ludzie uczymy się w prosty sposób. Kopiując, przetwarzając, remiksując, powtarzając, zapamiętując, wykształcając sobie nawyki. Tak samo z umiejętnościami miękkimi: można wykształcić nawyk aktywnego słuchania i zadawania sensownych pytań, sterowania konwersacją w odpowiedni sposób.
Wiele osób zajmujących się marketingiem bazuje na kalendarzu. Jest np. dzień babci, logujemy się na Facebooka, a tam zalew wpisów z życzeniami od marek, wszystkie podobne, gdyby ktoś pozamieniał logotypy firm, nikt by nawet nie zauważył. Jaka jest Twoja recepta na dobry content, który się wyróżni?
Tak samo z Pablo Picasso. Był świetnym rysownikiem klasycznym, ale wybił się na czymś zupełnie innym. Wyszedł poza konwencję.
Wyjście poza ramy, wyłamanie się z konwencji. Podam tu jako przykład reklamę Kenzo w reżyserii Spike Jonze. Ramy są dobre do uczenia się, do kopiowania, ale trzeba wychodzić poza nie. Tak samo z Pablo Picasso. Był świetnym rysownikiem klasycznym, ale wybił się na czymś zupełnie innym. Wyszedł poza konwencję. I tak samo powinniśmy robić z komunikacją, robić coś zaskakującego, coś niestandardowego. Bo co może być mniej zaskakującego niż życzenia dla babci na Facebooku w dzień babci. Albo przedstawienie się na konferencji na początku wystąpienia.
Mnie najlepsze pomysły przychodzą podczas spacerów, kiedy nagle synapsy się łączą i uaktywniają. Warto też postawić na tzw. edukację ogólną i poszerzyć swoje kręgi zainteresowań.
Jestem wierny sentencji: „Wiedzieć coś o wszystkim i wszystko o czymś”. Jest to kwestia ciągłego otwierania się na świat i uczenia się nowych rzeczy.
Dziś podczas pracy z klientem, z naukowcem, dowiedziałem się bardzo ciekawych nowych rzeczy, ale również on poznał nowe rzeczy ode mnie. Jeśli chcesz być dobry w komunikacji, być dobrym marketingowcem, PRowcem, to nie możesz siedzieć cały czas w swoim sosie, musisz iść dostrzegać coś nowego, czytać książki z różnych dziedzin, oglądać filmy. Musisz być obserwatorem kultury, w innym przypadku będzie nudna sztampa.
Patrząc na rozwój mediów społecznościowych, możemy mieć wrażenie, że jesteśmy coraz bardziej zamknięci w tych swoich bańkach informacyjnych. Algorytmy dają nam takie rzeczy, które lubimy, te które nas nie interesują, z czasem zanikają. Zawężamy sobie horyzonty w ten sposób. A chyba coraz mniej osób aktywnie poszukuje nowej wiedzy. Jak się do tego odnosisz?
Jest tak, jak mówisz. Pokazują to badania dotyczące np. algorytmów Facebooka i w jaki sposób rozprzestrzeniają się teorie spiskowe. Jest coś takiego jak bańka informacyjna i warto też mieć tego świadomość. Ale może to za mało, trzeba się czasem eksponować na coś zupełnie nowego. Pamiętam, jak podczas See Bloggers spotkałem się z Robertem Biedroniem. Po debacie powiedział mi, że zgadza się z tym, co ja mówię. Odparłem, że to bardzo niebezpieczne. Bo gdy wszyscy się zgadzają, to można przeoczyć coś ważnego. W ten sposób mózg się usypia, czasami trzeba się spierać, powątpiewać, zrozumieć perspektywę drugiego człowieka.
W mózgu mamy coś takiego, co się nazywa motywowane rozumowanie. Szukamy tych teorii, które potwierdzają nasze myślenie, argumentów, które są zgodne z naszymi teoriami, a jesteśmy ślepi na całą resztę. Tak też się rodzą niestety teorie spiskowe.
Odwołajmy się na chwilę do sportu. Kiedy jestem na treningu i jestem bardzo zmęczony, to zawsze dodaję sobie jeszcze coś, by jeszcze bardziej się zmęczyć. Kiedy jestem gdzieś, gdzie nie mogę czegoś pojąć, to staram się iść głębiej. To jest taka filozofia życiowa, nie każdemu oczywiście może odpowiadać, bo wiąże się z „cierpieniem”. Bo w sumie wiedza nie jest błogosławieństwem. Często możemy dowiadywać się rzeczy, które nie będą dla nas wygodne i komfortowe.
Myślisz, że w kolejnych latach bańka informacyjna będzie się coraz zawężać? I będziemy wiedzieć coraz mniej?
Myślę, że za 100 lat ktoś będzie mówił, że ma dużo gorzej, niż my teraz. Nie dlatego że życzę komuś źle, ale tak już jest, że świat idzie do przodu i twierdzimy, że kiedyś było lepiej. Na pewno będzie inaczej, ale wierzę w to, że ludzie posiadają taki mechanizm samoregulacji. Po latach rozpasania przyjdzie czas minimalizmu, po prostu się opamiętamy. Sam korzystam z rozszerzenia do przeglądarki Chrome „Kill the newsfeed”.
Też korzystam i bardzo sobie chwalę.
Odcinam się od wielu rzeczy, bo zauważyłem, że jest sporo zjawisk niepożądanych. Jedno jest pewne, świat na pewno już nie będzie taki poukładany. To o czym pisał Bauman już 10 lat temu, staje się rzeczywistością. Jesteśmy w takiej płynnej rzeczywistości, jedno odnajdują się w tym lepiej, drudzy gorzej. I tym drugim trzeba pomagać, edukować ich. Wyznaję taką zasadę, że należy coś temu światu dać od siebie.
Oprócz działalności zarobkowej udzielam się również charytatywnie, pracuję z dziećmi z biednych rodzin, z domów dziecka. I im pomagam. Trzeba inwestować w dzieci, edukacja jest najważniejsza. Jeśli teraz się nie pochylimy nad tym, to za 20-30 nie będziemy mieli lepiej. Musimy zmieniać system edukacji, przykładem może być Finlandia, która wyrównuje szanse, uczy myślenia, demokracji, umiejętności potrzebnych w tych czasach.
Jakie trzy książki z obszaru komunikacji, marketingu, które ostatnio Cię zachwyciły, zwróciły Twoją uwagę.
Nie są to książki stricte marketingowe, ale takie, które każdy marketingowiec powinien przeczytać.
1. Steven Pinker – Piękny Styl – książka o pisaniu i mówieniu. Nie jest to na pewno poradnik, gdzie są sztampowe rady. Książka daje dużo do myślenia.
2. John J. Medina – Brain Rules – jest również w wydaniu polskim, wracam do niej nieustannie. O tym, jak działa nasz mózg, każdemu się przyda taka wiedza.
3. Susan Cain – Quiet Revolution – książka o introwertykach. Warto przeczytać, by dowiedzieć się, że są inni ludzie, niż ekstrawertycy, których wcale nie jest tak dużo, ale są po prostu głośniejsi.
Jak wspominasz Szczecin? Ile razu tu byłeś?
Dwa razy. Byłem na Marketing Trends 2016 oraz prowadziłem jedno szkolenie.
Coś udało Ci się pozwiedzać?
Byłem chyba jedyną osobą, której nie udało się znaleźć Wałów Chrobrego (śmiech). Dla mnie miasto i ludzie to nieodłączne elementy. W Szczecinie przebywałem z fantastycznymi osobami, organizatorami konferencji, uczestnikami. Mam świetne wspomnienia związane z tym miastem. Byłem na długich spacerach, wtedy była zima, więc teraz na pewno mi się spodoba. Teraz zostaję 2 dni.
Może uda się tym razem dotrzeć na Wały?
Wtedy w końcu się udało, zawieźli mnie samochodem (śmiech). Lubię miasta, w których ludzie potrafią o nich opowiadać. Dowiedziałem się ciekawostek o pasztecikach, o architektach Szczecina, powiązaniach z Paryżem. Boli mnie, że Szczecin został zaniedbany pod względem komunikacyjnym, trudno tu dojechać. To nie wina oczywiście Szczecina.
O czym powiesz na Inspiration Day 2016? Czego uczestnicy mogą się spodziewać?
Powiem o tym, jak chronić siebie przed pułapkami, które zastawia na nas własny mózg, w obszarze komunikacji, postrzegania siebie i innych. Jak zauważać, kiedy się mylimy i co z tym robić. Pokażę proste sposoby, jak to regulować. Będzie to taki podręcznik młodego badacza. Mam nadzieję, że po moim wystąpieniu ludzie wyjdą na tyle zainspirowani, by inaczej spojrzeć na świat. I będą częściej mówić: „Nie wiem”, „Ok, myliłem się”.
Dla niektórych przyznanie się do błędu bardzo boli, prawda?
Każdego boli, mnie też, ale wolę przyznać się do błędu, niż być bufonem.
Dziękuję Piotrze za bardzo ciekawą rozmowę.
Dziękuję i do zobaczenia.