Weekend. Sobota. Świetna pogoda. Arkonka przepełniona. Dojazd do morza zakorkowany. Szczecin płonie z gorąca. To gdzie jedziemy? Niespodzianka.
Daleko? 160 km w jedną stronę. Warto? Warto.
Ogrody Hortulus położone są w Dobrzycy, niedaleko Koszalina. Według map Google ze Szczecina jest lekko ponad 2 godziny jazdy. W praktyce wyszło niecałe 3. Sama lokalizacja Google wskazuje ogrody, do labiryntu jest około 2 km. Za przewodnika robił iPhone z włączonym GPSem w uchwycie nad podszybiu. Jedziemy, gadamy, gra muzyka. Patrzę na nawigację, a tam ekran wyłączony. Naciskam „power on”, a tam taki ekran.
iPhone się zagotował (można było na nim rozbić jajka sadzone lub przynajmniej podgrzać kawę). Na szczęście ktoś na etapie projektowania pomyślał o czujniku temperatury i telefon sam się wyłączył. Czy Androidy i WP też mają takie funkcje?
PRO TIP: Gdyby chciało się zwiedzić całość (ogrody+labirynt) spokojnie można tam spędzić 5-6 godzin.
Oprócz roślin w ogrodach jest sporo różnego rodzaju przedmiotów, ławeczek, gigantycznych beczek. Myślę, że każdemu spodoba się co innego.
Z tymi wszystkimi drogowskazami czułem się, jakbym był bohaterem kolejnej części Harrego Pottera.
Ale moje marzenie nr 353463452346 z czasów dzieciństwa było inne. Chciałem wędrować, gubić się w wielkim labiryncie z żywopłotu. Jak tylko dowiedziałem się, że (nie)daleko Szczecina powstaje taka atrakcja, wiedziałem, że tam pojadę.
Przy samym labiryncie znajduje się prawie 20-metrowa wieża, z której można podziwiać ogrom ogrodów i labiryntu (i oczywiście śmiać się z ludzi, którzy nie mogą wyjść z plątaniny zielonych korytarzy).
Wieża robi naprawdę dobre wrażenie, szczególnie widoki z góry (o tym za chwilę). Jej kształt został zaprojektowany na bazie helisy DNA. Podczas budowy użyto ponad 6000 śrub (taka ciekawostka).
Ale co tam wieża. Idziemy spełniać marzenia… czyli do labiryntu.
Można się zgubić, wedle zasady „be aMAZEd”. Generalnie zza samego żywopłotu mało widać, jedynym punktem orientacyjnym jest wieża.
Tyle widać ;)
Co będzie za rogiem? Pewnie ślepy zaułek… swoją drogą jest ich tam całkiem sporo.
I wykrakałem.
Labirynt w Ogrodach Hortulus jest największym labiryntem grabowym (grab to gatunek drzewa) na świecie.
I już na górze. Na zdjęciu mini labirynt dla dzieci.
Content na bloga, Instagrama, Twittera, Facebooka, Snapchata sam się nie wyprodukuje ;)
A niektórzy krążyli i krążyli. Znalezienie wyjścia za pierwszym razem zajęło nam około 30 minut, za drugim (weszliśmy innym wejściem) 3 kwadranse.
Widok z góry jest niesamowity. Jest to też świetna miejscówka, by wybrać się z dronem. Myślę, że właściciele nie mieli by nic przeciwko.
Ujęcie z drugą stronę.
Pierwsze żywopłoty zostały zasadzone 11 lat temu.
Krzych turysta.
A jak ktoś się nadto zmęczył, to mógł sobie odpocząć w cieniu.
ANEGDOTKA #1 – przy labiryncie pojawiła się wesoła rodzinka. Mama Kuby, Tata Kuby i Kuba. Rodzice byli na tyle leniwi, że postanowili wejść jedynie na wieżę, Kuba ruszył do labiryntu. Po kilkudziesięciu minutach słychać wołanie Mamy Kuby: Kuba! Wychodź już, idziemy do samochodu.
Kuba: Nie mogę znaleźć wyjścia.
Mama: Czekaj, pokieruję Cię! (…) Teraz w prawo!
Tata: W lewo!
Mama: Zbychu, jak będziesz tak go kierował, to nigdy stamtąd nie wyjdzie.
Tata: Ale jazda!
Mama: W prawo… w prawo… w lewo… w prawo… czekaj, wracaj.
Tata: Ej Kuba, może ci tam wodę przynieść?
Warto zaznaczyć, że na wieży cały czas znajduje się pracownik ogrodów, który w razie potrzeby może kogoś pokierować do wyjścia. Wesoła rodzinka nie korzystała z jego pomocy ;)
Dla tych co lubią czytać, dostępnych jest kilka tablic z historią Ogrodów Hortulus, ciekawostkami, a także historią labiryntów jako takich.
Jeszcze raz rzut oka na wieżę.
Chyba najstraszniejszy horror z dziecięcych lat – Dzieci Kukurydzy.
Wieża z oddali.
Ogród białych róż. Taka nasza różanka w wersji premium.
Wszystko jest pięknie opisane: drogowskazy, tablice informacyjne. Dla tych, co lubią wiedzieć.
Zegar słoneczny. Podobnie jak u nas na Alei Kwiatowej, nie działał poprawnie.
Jaki kraj, taki Stonehenge.
Dopiero w drodze powrotnej wpadłem na świetny pomysł, jak można było wykorzystać tę kulę do zdjęcia ;)
Ogród Cztery Pory Roku – wejście. Od razu widać, że mistrzowska robota.
Lato!
Złudki optyczne też były. To w Alei Zapłakanych Brzóz, z których w niesamowitych ilościach spadały małe meszki. Nawet wieczorem miałem jeszcze wrażenie, że coś po mnie chodzi…
Jest sporo miejsca do odpoczynku: takie wygodne krzesła, są też leżaki.
Tu były meszki. Dużo meszków.
Hortulus to piękne miejsce. Na tym zdjęciu dla porównania Powerscourt Garden w okolicy Dublina. Wrażenia podobne. Polecam Wam obydwa miejsca.
ANEGDOTKA #2 – w drodze powrotnej, już w Szczecinie na ulicy Gdańskiej. Przed nami z 30 metrów jedzie samochód z przyczepką. Wtem, koło u przyczepki się odrywa, przyczepka się przechyla, lecą iskry. Ciarki na plecach, rzut oka w lusterko + hamulec, awaryjne. Udało mi się wyhamować, koło uciekło gdzieś na pobocze. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Ochłonąłem i mówię: gdybym miał kamerę z przodu, byłby dobry content na bloga.
Twórca całego zamieszania, jakim jest Szczecin Blog. Na bieżąco informuje mieszkańców o tym, co się dzieje w naszym mieście.
Pasjonat Szczecina, podróży i aktywnego wypoczynku. Na co dzień zajmuje się marketingiem i handlem. Hobby: jest ich wiele (nie sposób się nudzić) - urbanistyka, nowe technologie, komunikacja, psychologia, dobre europejskie kino.