Premiera Robinsona Crusoe w wykonaniu szczecińskiej Opery na Zamku rozpoczęła sezon przestawień plenerowych, na dodatek zrobiła to w iście przebojowym stylu.
Prawie każdy zna skróconą wersję Robinsona Crusoe, jednak libretto tej operetki różni się od skróconej wersji, którą filmowano wielokrotnie i na wszystkie możliwe sposoby. A to choćby dlatego, że zostało ono uwspółcześnione przez reżysera i podane w wersji dość humorystycznej.
Ciekawostką jest czemu Opera na Zamku tak długo wzbraniała się przed zagraniem nieco lżejszego repertuaru, dla widzów o mniej wysublimowanych gustach muzycznych. Są jeszcze tacy którzy pamiętają grane przez poprzedniczkę – Operę i Operetkę wodewile, jak choćby Żołnierza Królowej Madagaskaru który zawsze miał pełne obłożenie na widowni.
Tym razem postawiono właśnie na lżejszy choć wcale nie łatwiejszy repertuar, partie śpiewane miały pięknie dobrane barwy, ansamble jak i arie brzmiały wybitnie. Dzieła tego dokonali między innymi Wojciech Sokolnicki jako Robinson i Małgorzata Kustosik jako Piętaszek.
Niesamowitym pomysłem było „zatrudnienie” chóru przebranego za ludożerców do zasłonięcia sceny w 2 akcie, kiedy technicy zmieniali „w locie” dekoracje. A już mistrzostwo zostało osiągnięte podczas porwania jednej z osób spośród publiczności. Niestety nie można tego samego powiedzieć o panach z baletu, którzy myląc nogi nie umieli nawet zejść ze sceny w jednym tempie i zgodnie z założonym rytmem.
Trzeba przyznać, że zaprezentowany przekład z elementami lokalnego humoru, który jako żywo przypominał lata świetności polskiego kabaretu pobudził widownię do śmiechu. Największy aplauz zyskały fragmenty o lokalnych politykach, strefie płatnego parkowania, jeziorze Dąbie, czy jednej z lokalnych gazet.
Trochę żal że widownia zapełniła się może w 1/4 – bo całe 3 godziny tego przedstawienia było warte większej widowni. Brawa dla szczecińskiej Opery za ruszenie innego gatunku niż opera, a ja polecam ten tytuł uwadze potencjalnych widzów, kolejne spektakle Robinsona po wakacjach.